Wywiady PRASA

Pancerne serca

Zatraciliśmy umiejętność kontaktu z Bogiem, daliśmy się zmanipulować religijnym „pośrednikom”.  Oddając władzę nad naszym życiem umysłowi, zamknęliśmy się na uczucia. Tym samym zgubiliśmy drogę do domu – twierdzi Beata Socha, duchowy coach, wspierający ludzi w powrocie do źródła.

Blanka Florczyk: Zbliżają się święta. Jednak dla wielu ludzi  już niemal całkowicie straciły one wymiar duchowy, przekształcając się w festiwal komercji i czas rodzinnych spotkań za stołem z telewizorem w tle.

Beata Socha: Gros ludzi rzeczywiście straciła łączność z własną duchowością. Skupiła się na tym, co mentalne, zewnętrzne, rozumowe, na boczny tor odstawiając uczucia – naturalny język serca, który pozwala nam na łączność z Bogiem. Stawiając na wiedzę mentalną, oddaliśmy się we władanie naszego ego,  a ego jest odwrotnością boskiej Jedności, z której się wywodzimy, jest swego rodzaju ciemną stroną mocy, źródłem lęków, cierpienia, osądów, umniejszania, dyskryminacji, czyli tego wszystkiego, co zaprzecza miłości. A tą w najczystszej postaci jest właśnie Bóg.

Ale też trzeba przyznać, że coraz więcej ludzi zaczyna szukać powrotu do źródeł. Szukają sposobów na rozwijanie swojej samoświadomości i kontakt z duchowością.

To prawda. Dzieje się tak między innymi dlatego, że na skutek zmian wibracyjnych do Ziemi dociera więcej energii fotonowej. A przecież wszystko jest energią, co potwierdza zresztą współczesna fizyka kwantowa. Można więc powiedzieć, że Kosmos sprzyja ludzkim poszukiwaniom drogi do domu. Tę mapę każdy z nas nosi w sobie, każdy z nas ma w sobie pamięć tego skąd się wywodzi, tylko na skutek złych wyborów, presji cywilizacyjnej, nieodpowiednich autorytetów pamięć ta pozostaje głęboko przed nami ukryta. Jednak ludzie zaczynają odczuwać tęsknotę za domem, za całkowitą Jednością, z której się wywodzą. Czują, że mimo komfortu życia jakie daje im współczesna cywilizacja, noszą w sobie pustkę. Szczęścia nie dają im dobra doczesne, dlatego mimo ich powszechnego dostępu, wiele osób zapada dziś na depresje, choroby psychiczne czy odczuwa paraliżujący lęk przed życiem.

Mówi Pani tak, jakby jedynym źródłem ludzkiego cierpienia było odłączenie się od Boga…

Bo w rzeczy samej tak właśnie jest. Jesteśmy częścią wielkiej całości, Jedności, której atrybutami są miłość, radość, pełnia. Zostaliśmy od niej rozdzieleni i jedynym celem tej naszej życiowej wędrówki i kolejnych inkarnacji jest powrót do źródła. Choć droga do niego jest prosta, poprzez serce, to my na skutek błędnych wyborów naszej wolnej woli, komplikujemy i przedłużamy tę naszą wędrówkę, tym samym powiększając rozmiar naszego cierpienia. Proszę spojrzeć, do czego doprowadziło nas zawierzenie wiedzy mentalnej. Opancerzyliśmy nasze serca, zamknęliśmy się na język uczuć, zamiast tego mamy setki różnych języków, miliony słów, a i tak nie potrafimy się ze sobą dogadać, i tak nie potrafimy się zrozumieć. W całej tej mnogości języków mentalnych jesteśmy prymitywni pod względem komunikacji. Daliśmy się złapać w pułapkę, w której non stop jesteśmy bombardowani natłokiem myśli o przyszłości, przeszłości, teraźniejszości, a to wszystko odcina nas od Boga.

Boga katolickiego, muzułmańskiego, Jehowy…?

Jakkolwiek go pojmujemy. Nie ma znaczenia jak go nazwiemy, on i tak jest jeden i wszyscy jesteśmy Jednią z nim, choć jako dusze mamy różne doświadczenia i różne ścieżki powrotu do tej wielkiej Całości. W niektórych religiach ta kręta droga nazywa się karmą.

Z tego, co Pani mówi, jako część Wielkiej Całości, jesteśmy składowymi Boga, podobnie jak zwierzęta i natura wokół nas, pytanie dlaczego zostaliśmy od tej całości rozdzieleni?

Dla punktu odniesienia. By móc docenić miłość, musimy poczuć jej brak, by była jasność musi być i ciemność, by się cieszyć musimy doświadczyć i smutku. Często jest tak, że ludzie zaczynają poszukiwać duchowości, gdy doświadczą cierpienia lub ogromnej tęsknoty za miłością. Wydaje się więc, że i Bóg, który jest Jednością dokonał rozdzielenia i stworzył różnorodność, by znaleźć punkt odniesienia dla siebie samego. Doświadcza i cierpi poprzez nas i inne istoty, ale w ten sposób może też docenić wartość tego, kim jest. 

W jaki sposób współczesny człowiek może znaleźć drogę do domu?

Jak już wspomniałam, to nie jest wcale kręta ścieżka. Ona jest bardzo prosta, wystarczy otworzyć serce. W największym skrócie, można by to zamknąć w instrukcji: „pokochaj siebie, zostaw ten świat i przytul się do Boga”. Niestety nasz intelekt  nie lubi prostych rozwiązań, woli komplikować i zastawiać nam drogę na rozmaite sposoby, np. spychając nas na niższe częstotliwości energetyczne, w których panuje myślowy chaos i dezinformacja.

Na swoich warsztatach pomaga Pani ludziom pokonywać te bariery?

Tak, a podstawę do tego stanowi nasze ciało. Ciało, z którym jednak nas nie ma. Które żyje w rutynie, działając jak automat. Nie mamy kontaktu z naszymi ciałami, podobnie jak nie mamy dziś kontaktu z naszym sercami. Ciało, umysł, serce nie stanowią jednego, są rozdzielone, a to sprzyja niskim energiom konfliktu i choroby. Chorują nasze umysły zamknięte w bańce mentalnej iluzji i rozbudowanej formie ego, które przejęło nad nami kontrolę, chorują porzucone przez nas ciała, a pod ciężarem pancerza obumierają nasze serca. I coraz dalej nam do domu, choć coraz bardziej za nim tęsknimy.

Do uzdrowienia przydałaby się nam pewnie porządna detoksykacja?

Powiedziałabym raczej, że należałoby dokonać ponownego dostrojenia naszych ciał, serc i umysłów. Trzeba wprowadzić je na wyższe częstotliwości i przywrócić łączność pomiędzy nimi. Oczywiście to jest proces. Proces rozwoju i wzrostu naszej świadomości, świadomości nas, świadomości Boga jako całości – Jedni wszystkich i wszystkiego. Życie w poszerzonej świadomości duchowej to życie w przestrzeni serca, przestrzeni pełnej pasji, miłości, radości.

Na swoim blogu wewnetrznywymiar.com pisze Pani: „Największą prawdą jest to, że wszyscy jesteśmy Bogami i mamy Światło, które można pielęgnować i przywrócić nas do dawnej świetności”. Czy to nie ego często wpuszcza nas w iluzję bycia Bogiem?

Z pozycji ego bycie Bogiem oznacza władzę, konflikt, walkę, siłę. Ja mówię o prawdzie. Z poziomu mentalnego prawd może być wiele, z poziomu serca jest tylko jedna, ta że Bóg jest miłością. A miłość jest ponad osądami, gniewem, walką i tylko ona jest prawdziwą wolnością, tylko ona daje nam prawdziwe poczucie bezpieczeństwa, tylko ona uwalnia od lęku. Jako Bogowie możemy wybierać, mamy przecież wolną wolę. Ten wybór jest dwojaki – możemy wybrać oddzielenie od stwórcy lub łączność z nim. Światło lub ciemność. Za każdym razem wybory te determinują dalszą drogę, którą podąża nasza dusza. To one sprawiają, że ta droga do domu będzie dłuższa, bądź krótsza.

Czym zatem przy tej koncepcji mogą być zbliżające się święta? Jak Pani je przeżywa?

Dla mnie święta mówiące o narodzinach Jezusa, to okres ponownych narodzin częstotliwości miłości. Czas szczególnej koncentracji na energii serca, a nie na umyśle. Przypomnienie o prawdzie, powrót do języka uczuć. Uwielbiam wracać w tych dniach do słów Jezusa, on zresztą dał nam wiele wskazówek do naszej mapy wskazującej nam drogę do domu. Mówił o tym, że aby kochać innych, trzeba najpierw pokochać siebie, że wszystko jest Jednością: „wszystko, co uczyniłeś bratu swojemu najmniejszemu, mnie uczyniłeś” i że do łączności z Bogiem potrzebujemy prostoty, serca i ciszy: „Idź do swojej izdebki, pomódl się w ciszy, a ojciec cię usłyszy”, sam zresztą modlił się w odosobnieniu pod drzewem. Całe nasze życie powinno być powrotem do Boga, ale święta to dobry czas, by sobie to uświadomić, by otrząsnąć się z iluzoryczności życia, w którym funkcjonujemy i otworzyć na to, co mieszka głęboko w nas, a jest samym dobrem.